Dzieci lubińskiej wojny: Gdzie sprawiedliwość?

W tym cyklu prezentuję losy dzieci lubińskiej wojny. Jest to materiał reporterski tylko częściowo publikowany na początku lat dziewięćdziesiątych. Dzisiaj wzbogacony on jest o wypowiedzi bohaterów jako dorosłych – obarczonych doświadczeniami z 1982 roku. 

Reklama

    Na komendzie Andrzej zarobił jeszcze kilka razy pałką. Dostał też kilka razy z pięści. Na szczęście szybko pojawiła się matka Andrzeja. Krzyczała , pomstowała… Płakała… W końcu go wypuścili.
    -Całą drogę do domu mama tłukła mnie po plecach torebką. Byłem wściekły. Nie czułem się przecież winny. Dopiero po kilku latach zrozumiałem mamę. Wtedy jednak czułem do niej żal. Nawet powiedziałem, że co to za matka, która znęca się nad skatowanym przez gliniarzy synem. Tak bardzo pragnąłem, by mama mnie przytuliła. Ona jednak tkwiła w histerii. Nigdy przedtem i potem nie widziałem mamy tak nieskoordynowanej w zachowaniu. Krzyczała, śmiała się, płakała, znowu krzyczała… Przez dwa dni w domu było piekło. Nie mogłem nigdzie się ruszyć. Nawet, gdy szedłem do kibla, musiałem uchylać drzwi.    
    Andrzej odbywał więc areszt domowy, a po kilku dniach stawił się z matką i ojcem w Kolegium ds. Wykroczeń. Nie było żadnej dyskusji.
    -A i tak mi się udało …
    Po pięciu latach, Andrzej spotkał tego gliniarza, który go bił na ulicy. Na piwie się spotkali. Oczywiście gliniarz nie pamiętał. – Plunąłem mu w gębę… W knajpie można. Był przecież po cywilnemu. Odgrażał się… Ale pomogli mi jeszcze koledzy. Dzisiaj mam trzyletniego synka. Kiedy przechodzimy obok patrolu policyjnego, odruchowo przytulam go do siebie. Mocno… Bo pamiętam tamte razy. I myślę: Nigdy więcej! A synek się złości, jak to dziecko.

***

    Chociaż to dyskoteka, Marek jest bardzo poważny. Powoli układa myśli… Na bladej jak płótno twarzy nic nie widać. Żadnego drgania mięśni, żadnych emocji. Zamyka oczy, a po chwili rzuca poprzez dym papierosa słowa… Mnóstwo słów. Jedno po drugim – aż układają się zdania. Dziwne, bo tak zwyczajne, tak matowe… Elektryczna muzyka wydaje  im się w ogóle nie przeszkadzać. Po prostu jest. Tak jak to słowo, normalne jest…
-To nie jest sen – mówi Marek. – To jakby film, który zarejestrowały moje oczy. Kadr po kadrze, scena po scenie. I wszystko w zwolnionym tempie. Oto stoję przy małym kościele. Dużo huku, dymu… Ktoś gdzieś biegnie… A na mostku – tam, za wielkimi drzewami – pada mężczyzna. Chcę się ruszyć, ale coś mnie trzyma właśnie w tym miejscu. Mężczyzna jeszcze próbuje się poruszać. Podbiegają do niego inni mężczyźni. Chwytają go za ręce i nawet kawałek biegną… Ale zajeżdża im drogę samochód milicyjny. Strasznie bałem się samochodów milicyjnych. Musisz przecież pamiętać, że miałem wówczas dopiero siedem lat. To tak mało, że nie wiedziałem, dlaczego ten mężczyzna leży, dlaczego ci inni go nieśli, dlaczego wreszcie zajechała im drogę suka. I tak dużo, aby bać się tych, co siedzieli w tej suce. Rozgrzanych, czerwonych na gębach, pełnych nienawiści. Z drugiej strony mostku też stała już suka. Jeden milicjant coś krzyczał…
Marek otwiera oczy. I chociaż twarz nadal tkwi w bezruchu, po policzkach płyną łzy. Ale on nie wyciera twarzy. Jakby zapomniał. Nie wstydzi się Agnieszki, która też zasłuchała się w to gadanie swojego chłopaka.
-Nagle ktoś krzyknął na mnie: Co ty tu robisz gówniarzu? – Stanąłem, wciąż stałem. Wtedy jeszcze nie wiedziałem – nawet nie mogłem sobie wyobrazić, że ten pan, którego właśnie wrzucili do suki umrze. Dopiero po kilku latach zdałem sobie z tego sprawę. Wtedy natomiast był to dla mnie film. Po prostu film.
Odruchowo Marek odwraca twarz, by zajrzeć mi w oczy.
-Rozumiesz, nie wiedziałem, że ten człowiek umrze… – potem znowu ucieka wzrokiem gdzieś w światła dyskoteki. – Ten film pozostał we mnie. Ale kiedy po kilku godzinach zrozumiałem, że widziałem początek śmierci, poszedłem na łąkę i złapałem żabę. Przydusiłem ją… Chciałem jeszcze raz zobaczyć tę śmierć. To durne. Wiem o tym, ale wydawało mi się… Na szczęście nie potrafiłem zabić tej żaby. Puściłem ją… A dzisiaj wystarczy, że ktoś krzyknie na ulicy, to ja już widzę tamte obrazy. I słyszę: Co ty tu robisz, gówniarzu? Wyprułem się.
Nie mam odwagi, żeby poprosić go o inne wspomnienia. Klepię Marka po ramieniu, co ma oznaczać, że rozumiem… Ale nie czuję, tak jak on, nie widzę jak on, nie potrafię zrozumieć do końca. Mówię więc coś, że przy okazji lub następnym razem… Nie pamiętam. On natomiast kiwa ręką na pożegnanie, a łzy po policzkach wciąż płyną.

***
    Arek mówi, że walczył. Pokazuje dokładnie rozmieszczenie różnych postaci w rynku. Potem był sygnał i pojawiła się straż pożarna. Ratusz się spalił, wszyscy biegali jak poparzeni. W zasadzie to nie wiadomo było, kto kogo goni.
    -Z tego miejsca rzuciłem dwie butelki z benzyną. Czy trafiła w coś lub kogoś? Nie wiem, bo bałem się wychylić. Rzucałem i już… A potem biegałem po Mickiewicza. Tam najdłużej trzymała się barykada. Pamiętam, że bardzo się bałem, gdy gliniarze chodzili po klasach… Bałem się, że któryś mnie rozpozna. Ale nie, nie rozpoznali.
    Arek opowiada o tamtych chwilach, jakby mówił o przygodach. Faktycznych przygodach. Takich, co zapierają dech, takich też, co nadają się do opisania.
    -Była to dla mnie ekstra zadyma. A ja bardzo lubiłem zadymy. Lubię nawet dzisiaj. Chociaż mam już dwadzieścia osiem lat i raczej nie wypada się bić, ale lubię to… Czasami więc jadę na wiejskie dyskoteki, by poszarpać się trochę. Tamta wojna była więc dla mnie zabawą. Że niebezpieczną? Nawet nie pomyślałem o tym. Była już… Nie, nie widziałem padających czy też zabitych. Widziałem natomiast gliniarzy, których można było tłuc kamieniami… Wściekali się jak diabli. Biegali. Zaglądali w śmietniki, świecili po oknach, wpadali do klatek schodowych, do piwnic… Raz jeden natknął się na mnie. Miałem właśnie oparzoną rękę. Chwycił mnie i spytał, co się stało? A ja w płacz, że chuligani… No, a kiedy odszedłem kilka metrów, powiedziałem, by mi skoczył… On za mną, ale za szary był dla mnie. W ręku miał tylko pałkę. Więc zwiałem.

***

    Ewa pamięta jedynie, że szła z rodzicami w centrum. Tato pcha wózek z Magdą, młodszą siostrą Ewy. Nagle zrobiło się wielkie zamieszanie. Ludzie biegali w różne strony. Rodzice więc skryli się z dziećmi na takim ganku czy jak… Na Reja. Odrodzenia natomiast, obok poczty szli i strzelali milicjanci. Do skrzyżowania szli i strzelali. Ale dla Ewy to strzelanie było czymś dalekim. Pamięta jednak, że mama płakała bardzo głośno i tuliła ją do siebie.
Na skrzyżowaniu stał samochód milicyjny. Kilku milicjantów próbowało go popchnąć . I ruszył na nich tłum… Ewa zdziwiła się, po co ci ludzie atakują ten samochód…
-Wiesz, ja po prostu nie znałam wtedy uczucia nienawiści. Nie rozumiałam więc tej wojny. Była dla mnie czymś bardzo dziwnym. Pamiętam, ze wtedy po raz pierwszy naprawdę się przeraziłam. Kiedy zobaczyłam, jak jeden z milicjantów chwycił  tatę i zaczął okładać pałką. Za co? Coś wołało we mnie. Rzuciłam się do nóg tego milicjanta. Tak bardzo chciałam tatę uchronić. Ten jednak odepchnął mnie z całą siłą. Aż upadłam pod ścianę. Tata pchnął wózek w stronę mamy i chwycił tego milicjanta za klapy. Chwile się szarpali… A potem pobiegliśmy już w stronę dużego kościoła. Na szczęście ten gliniarz nas nie gonił. Gnaliśmy jednak aż do Sienkiewicza. Po kilku chwilach byliśmy obok Polonii. I jakoś dotarliśmy do domu… Mieszkaliśmy wówczas na osiedlu Świerczewskiego.
Ewa długo przyglądała się rozcięciu na prawym policzku taty. Pamięta, że Magda głośno płakała, bardzo długo płakała. Mama więc kołysała ją, a ona, Ewa, pomagała tacie.
-I wtedy właśnie wiedziałam, już co to przerażenie…
Przez kilka dni siedzieli w domu. Jedynie mama wyskakiwała na drobne zakupy. Rzadko jednak coś przyniosiła, albo czegoś tam nie było, albo sklep w pobliżu był zamknięty, a mama bała się dalej chodzić.
– Nawet wtedy, gdy skończyła się wojna…
Od tej pory mama bardzo często tuliła Ewę, a ona bardzo często przypominała sobie tamte chwile na Reja. I też płakała, razem z mamą płakała.
-Wiesz – kończy swoją opowieść Ewa – dzisiaj mam trzyletnią córeczkę. Nigdy nie chciałabym, by przeżyła coś podobnego. Miłość to taka piękna sprawa. Nie chcę, aby moje dziecko zobaczyło nienawiść. Wystarczy, że mnie przestraszono na całe życie, wystarczy.

***

    Jarek oglądał wydarzenia w Lubinie z dachu wieżowca, w którym mieszkał. Razem z ojcem weszli tam, żeby lepiej widzieć. Nie przypuszczali nawet, że ktoś zacznie do nich strzelać. Gdy jednak posypały się w ich stronę rakiety, to i uciekli. Szybko znaleźli się w swoim mieszkaniu na piątym piętrze…
-I całe szczęście – opowiada Jarek – bo właśnie winda wjechali tam gliniarze. Podszedłem do okna, chyba ruszyłem firanką, nie pamiętam… Nagle rozległ się huk! Szkło rozprysło się po pokoju. Całe szczęście, że stałem trochę z boku. Szyba skaleczyła mi tylko prawą rękę. Zresztą całkiem niegroźnie. Ale zaczęła się tlić firanka. Mama krzyczała, lamentowała… Ja się trząsłem jak galareta… Tylko tata zachował zimną krew. Szybko założył mi opatrunek. Nie było potrzeby, by gonić na pogotowie. Całe szczęście. Potem tata pościelił mi w wannie. Brat spał na materacu też w łazience, a rodzice położyli się w przedpokoju. W nocy słyszałem chlipanie mamy… I tak spaliśmy kilka dni.
Jarek mówi, że czuje dreszcze na plecach, gdy tylko przypomina sobie tamte chwile. Czuje ten charakterystyczny zapach gazu, który – nie wiedzieć czemu – wyduszał z oczu łzy. Słyszy huk, odczuwa ból ręki… I przypomina sobie, jak trudno było przekręcić się na drugi bok w wannie. Był przecież wyrośniętym czternastolatkiem.
  Tadeusz Stojek

O autorze:


    Tadeusz Stojek. artysta, dziennikarz, pedagog, animator kultury i współtwórca Fabryki Kultury, który pracował w Lubinie z młodzieżą i organizował imprezy kulturalne. Zmarł w wieku 52 lat. Dzięki Tadeuszowi Stojkowi w mieście rozpoczęło działalność Stowarzyszenie Na Rzecz Inicjatyw Kulturotwórczych i Wychowania przez Sztukę „Zejdź z ulicy”. Znalazł młodych ludzi zafascynowanych teatrem i uczył ich sztuki aktorskiej. Na tej bazie powstał Teatr Świerszcz oraz Kabaret Szemrany. Sztuka wyszła na ulicę i od czasu do czasu w Lubinie można było spotkać mimów i obejrzeć happening, zorganizowany przez grupę podopiecznych Tadeusza Stojka. Regularnie pokazywane były programy Kabaretu Szemranego.   Siłą napędową obu inicjatyw był Tadeusz Stojek, którego już nie ma.

(…)Wiele osób wiązało uzasadnione nadzieje, że Tadeusz Stojek, jako Ojciec Duchowy lubińskiej kultury niezależnej poprowadzi w inny wymiar miejscowych artystów, twórców, organizatorów kultury i ich sojuszników…Niestety, wielki żal ogarnął tych, co pragnęli czynnie uczestniczyć w tej wędrówce…

Tadeusz udowodnił, że nawet w skrajnie trudnych warunkach zewnętrznych można realizować wielkie projekty i porywać za sobą nie tylko młodzież. Jego projekt społeczno-kulturalny Fabryki zawierający m.in. koncepcję odrodzenia Teatru Świerszcz przyczyniał się do budowania kapitału społecznego w Lubinie oraz stwarzał możliwości realnego integrowania lokalnego środowiska kultury.(…) Andrzej Ossowski (2011r.)


 

                                                                                              

Top