Sportowiec o wielkim sercu

Mieszkając w Gminie Rudna nie zawsze zdajemy sobie sprawę, jak ciekawi ludzie żyją w naszym niewielkim społeczeństwie. Jedną z tych osób zasługującą na szczególną uwagę jest mieszkaniec Koźlic, Tomasz Chmielowiec. Niesamowicie sympatyczny, skromny człowiek, ale za to z jakimi dużymi osiągnięciami.

Reklama

Sportowe początki

Swoją przygodę ze sportem zaczął w wieku 12 lat, od trenowania karate w Lubińskim Klubie Karate Kyokushin. Trwało to 15 lat. Przygoda z tym sportem zapoczątkowała walkę z samym sobą, z pokonywaniem własnych słabości i ograniczeń. W międzyczasie został trenerem, pracował z dziećmi i starszą młodzieżą.

Gdy był młodym chłopcem ojciec próbował zarazić go pasją do piłki nożnej, przyprowadzając go na treningi piłkarskie. Jednak to nie była dyscyplina dla Tomasza, po cichu uciekał na odbywające się w pobliżu ćwiczenia boksu. W ten sposób boks stał się jego drugą dyscypliną. Po drodze była jeszcze kulturystyka. Jak widać w tamtym okresie życia interesowały go wyłącznie sztuki walki.

Czas na zmiany

Nadszedł jednak taki czas, kiedy zapragnął spróbować czegoś nowego. Zdecydował się na kolarstwo. Początkowo, jak wspomina, jeździł zwykłym rowerem, takim z koszyczkiem i właśnie na tym rowerze rozpoczął kolarską przygodę. Koledzy z grupy śmiali się z pojazdu nowego, ale on zupełnie dobrze dawał sobie nawet na nim radę, nie odstając od drużyny. Trzykrotnie startował w Tour The Pologne mającym finał w Bukowinie Tatrzańskiej.

Jednak Tomasz nie byłby sobą, gdyby poprzestał na tym sporcie. To człowiek, któremu wciąż mało. Potrzebuje nieustannie podnosić poprzeczkę, szukając nowych zadań w których może się realizować. Po kolarstwie nadszedł czas na triathlon czyli sport łączący w sobie to trzy dyscypliny: kolarstwo, bieganie i pływanie. Żeby zacząć, musiał jednak pobrać lekcje pływania, gdyż pływał fatalnie, a w triathlonie trzeba być dobrym w każdej dziedzinie. Samym biegiem, jazdą na rowerze, czy pływaniem nie ma co liczyć na sukces. Trzeba we wszystkich trzech triatlonowych dyscyplinach być w miarę równym zawodnikiem, pielęgnować najlepszą konkurencję, ciągle poprawiać się w najsłabszej i trenować, trenować, trenować…. Zafascynowany triathlonem przez kilka lat uprawiał tę dyscyplinę sportu. Brał udział w wielu zawodach, dwa razy startował w międzynarodowych zawodach IRON MAN 70.3 w Gdyni. Dystans Ironman to wyjątkowe wyzwanie dla ludzi spragnionych wyjątkowych osiągnięć. W Gdyni na zawodników czeka 1,9 km pływania, 90 km jazdy na rowerze i 21 km biegu. Pierwszym etapem jest pływanie, które jest walką o przetrwanie, gdy kilkutysięczna grupa wskakuje na raz do wody, wszyscy szukają sobie miejsca, chcą oderwać się od peletonu. Po pływaniu zawodnik przesiada się na rower i pokonuje wyznaczoną trasę, po czym zsiada z roweru i rzuca się do biegu, na który trudno zebrać się po pedałowaniu. Podczas triathlonu wszystko jest sprawdzianem, ciągle trzeba dbać o organizm, żeby nie odmówił współpracy, dostarczać mu wciąż energii. IRON MAN wymaga również ogromnej siły umysłu i wewnętrznej motywacji. Jeszcze zanim zakończył przygodę z triathlonem postanowił, że przebiegnie ultra maraton górski.

Kolejne wielkie wyzwanie

Ultramaraton to każdy bieg dłuższy niż 42 km 195 m. Tomasz przebiegł ponad 10 takich ultrazawodów, w tym ma też zaliczonych kilka startów 100-kilometrowych. W takim biegu, jak mówi sportowiec, to nie organizm decyduje, czy się go skończy, ale psychika, bardzo ciężko jest pokonać dystans 100 km. Żeby się przygotować, trzeba przestrzegać odpowiedniej diety, odbywać treningi siłowe i przebiegać 100 km tygodniowo. Ale gdy już się wystartuje w takim ultramaratonie i gdy się dotrze do mety to człowieka rozpiera wielka duma.

Jeden ze swoich startów „Ultar Chojnik-102 km” opisuje takimi słowami:

„Bieg o profilu grzebienia z przewyższeniami ponad 5500m uważam za jeden z najtrudniejszych biegów w Polsce. Trudne technicznie zbiegi, mocne podejścia, śliskie kamienie sprawiały, że ponad stukilometrowy dystans trasą polskich masywów gór był bardzo wymagający i długo pozostanie w mojej pamięci. Jadąc na ten bieg traktowałem go jako sprawdzian swoich możliwości, tym bardziej, że nie miałem doświadczenia na takim dystansie, chociaż fizycznie byłem do niego przygotowany. O godz.2.00 w nocy wystartowałem z czołówką biegaczy, każdy podbieg i strome kamieniste podejścia pod ścianę gór weryfikowały poziom wytrenowania zawodników, więc z każdym następnym kilometrem grupa biegaczy rozciągała się na trasie. Na 30 kilometrze biegłem już jako 4 zawodnik, postanowiłem biec w miarę szybko, ale stabilnie trzymając czołówkę, w zasięgu wzroku – to długi bieg, więc będzie jeszcze czas zaatakować – pomyślałem. Wszystko było pod kontrolą do momentu pewnego żartu, złośliwości ludzi lub niedopatrzenia organizatora, chodzi o oznakowanie trasy. Źle umiejscowiony znak ze strzałką wskazującą kierunek biegu był nie w tym miejscu co powinien. Kosztowało mnie to pobiegnięcie dodatkowej spinaczkowej pętli i straty pozycji o ponad 30 „oczek”. Byłem wściekły tak, że nawet chciałem zrezygnować. Trudno, biegnę żeby go ukończyć – postanowiłem po burzy myśli, które się we mnie kłębiły. Na jednym z „przepaków” spotkałem znajomego, z którym postanowiłem dobiec do mety. Razem, po wielu kryzysach, które napotykają każdego biegacza ultra dotarliśmy na metę, gdzie zostaliśmy przywitani gromkimi brawami. Ten bieg, oprócz mega wysiłku, nauczył mnie nie tylko pokory do dystansu i gór, ale również przekonał, że nie można rezygnować z czegoś, jeżeli coś pójdzie nie tak jakbyśmy chcieli. Ponad 50 zawodników zrezygnowało z biegu schodząc z trasy – teraz cieszę się, że nie byłem to ja”.

Największym sukcesem Tomasza było zdobycie 12. miejsca w kat. open na dystansie 64 km w „Biegu 7 Dolin” w Krynicy Zdrój, gdzie do mety dotarł po 7 godzinach, zaraz za zawodowcami.

Jak widać ten niesamowity człowiek wciąż stawia sobie nowe wyzwania, oprócz ultra biegów bierze też udział we wszystkich startach lokalnych, a na pytanie, co ma w najbliższych planach, co będzie kolejne, przyznaje po cichu, że marzy mu się wspinaczka, tylko obawia się trochę o tym wspomnieć w domu.

Co może narodzić się z pasji?

W 2011 roku, na nowotwór krwi, umarła Anna Wierska, założycielka Fundacji, która miała na celu przekonać społeczeństwo, że można uratować komuś życie oddając szpik. Anna nigdy nie znalazła dawcy, ale właśnie po jej śmierci powstała ogólnopolska Drużyna Szpiku, do której może należeć każdy, kto chce szerzyć ideę dawstwa szpiku. Tomasz Chmielowiec wraz z innymi pracownikami KGHM dołączyli do Drużyny Szpiku w 2011 roku. Zaczęło się od kilku biegaczy, którzy stwierdzili, że chcą pobiec maraton i półmaraton w czerwonych koszulkach dawców szpiku. Wkrótce szeregi Drużyny zasilili kolarze, triathloniści, siatkarze, a nawet płetwonurkowie – w 2012 roku była to już liczna grupa. Drużyna sformalizowała się i powstało stowarzyszenie – Miedziowe Towarzystwo Sportowe Drużyna Szpiku KGHM, której założycielem i prezesem jest nikt inny, jak Tomasz. Od samego początku działalności dali się poznać nie tylko ze sportowego trybu życia, ale również z wolontariackiej pomocy innym.

Mieszkaniec naszej gminy z dumą przyznaje, że w Polskiej Bazie Dawców zarejestrowali już ponad 1000 osób, a kilka z nich już nawet oddało swój szpik. Dawcy przyznają, że to niezwykłe uczucie, móc uratować kogoś w tak prosty sposób i jeśli znów odbiorą telefon w sprawie przeszczepu, nie zawahają się ani chwili.

To nie boli!

Tomasz często prowadzi prelekcje i uświadamia ludzi na temat dawstwa. Tłumaczy, że oddanie szpiku to nic strasznego, a może uratować czyjeś życie. Szpik kostny, to najcenniejszy dar, jaki możemy dać drugiej osobie. Przekonuje wraz ze swymi kolegami z MTS, że oddawanie szpiku nie boli. Obala mit, że oddaje się go z kręgosłupa za pomocą wielkiej igły. – Tak naprawdę stosuje się dwie metody. Pierwsza z nich to pobranie komórek macierzystych z krwi obwodowej, co odbywa się w sposób podobny do przetoczenia krwi lub oddania płytek. Z jednej ręki pobiera się krew, która po odseparowaniu komórek macierzystych, wraca do organizmu. W klinice spędza się z reguły jeden dzień. Tę metodę stosuje się w 80-90% przypadków. Druga polega na pobraniu komórek macierzystych przez nakłuwanie okolic talerza kości biodrowej. Zabieg wykonuje się w pełnym znieczuleniu, dlatego w szpitalu spędza się 2-3 dni. Komórki macierzyste w naszym organizmie odbudowują się w ciągu 3- 4 tygodni – mówi.

Jak więc możemy uratować życie? – pytamy Tomasza

„Kto chce zostać dawcą, zaczyna od wypełnienia ankiety i deklaracji. Potem oddaje próbkę krwi, na podstawie której ustala się jego kod genetyczny, który pomoże odszukać chorego o podobnych antygenach zgodności tkankowej. Gdy znajdzie się genetyczny bliźniak, do dawcy dzwoni telefon.

Najważniejsza jest jednak świadomość tego, że chcemy pomóc. Chodzi o to, żeby w momencie, kiedy znajdzie się nasz genetyczny bliźniak, nie odmówić mu pomocy, ponieważ możemy mu odebrać nadzieję na życie”. W Polsce, jak dowiadujemy się od rozmówcy, było niestety kilka takich przypadków.

Są jednak kryteria, które należy spełnić, żeby zapisać się do bazy dawców:

– Wiek w przedziale 18-55 lat

– Waga co najmniej 50 kg

– Zdrowie – nie można chorować na żadne choroby przewlekłe

Gdzie można się zarejestrować:

– Za pośrednictwem MTS Drużyny Szpiku KGHM

– Za pośrednictwem Stowarzyszenia Honorowych Dawców Krwi i Honorowych Dawców Szpiku Kostnego przy KGHM Oddział ZG Rudna w Polkowicach

– Online w Fundacji DKMS

Tomasz wraz ze swoim stowarzyszeniem organizuje wiele imprez sportowych, charytatywnych, które są okazją do zbiórek krwi, rejestracji dawców szpiku i działalności informacyjnej. A idea dzielenia się szpikiem jest motywacją do wszystkich jego działań i Miedziowego Towarzystwa Sportowego Drużyna Szpiku KGHM.
Redaktor /CKwR/

Top