Zrozumieć Himalaistę.Taka wyprawa to ciągła walka o życie…

Pierwszy kurs wspinaczkowy zrobił w roku 1999. Początkowo wspinał się po polskich górach. Zaczynał od Karkonoszy, potem były Tatry, Alpy, szczyty Europy w Szwajcarii, Austrii, Rosji, Andy i wyższe. Pomału wspinaczka stała się jego pasją, choć żona mówi, że to już uzależnienie, nie potrafi siedzieć w domu, tylko patrzy jak uciec w góry. Słuchając opowieści Krzysztofa Stasiaka, bo o nim mowa, ma się wrażenie, że na początku była to próba sił, wyczyn, jednak wkrótce przeszło w zauroczenie, później w „górską dojrzałość”, by na końcu zmienić się w przyzwyczajenie, konieczność, wewnętrzny przymus.

Reklama

Tłumaczy, że robi to, co lubi, dodatkowo robi to też pod kątem zawodowym. Ciągle podnosi sobie poprzeczkę i na pewnym etapie jego życia postawił sobie za cel Himalaje. Brał już udział w trzech wyprawach na ośmiotysięczniki, a taką górę zdobywa się w ok. 2, 5 miesiąca. Jak sam opowiada są różne typy himalaistów: jedni płacą wielkie pieniądze, jadą bez doświadczenia, wynajmują ludzi, którzy im wszystko niosą (jedzenie, namioty, butle), korzystają z tlenu, aby tylko osiągnąć wyznaczony cel. Jednak bardzo często ci właśnie ludzie, nie mający żadnej wprawy, praktyki, giną. Nasz gminny himalaista jednak do tej grupy nie należy. Jak opowiada, do każdej wyprawy, żeby przeżyć, trzeba być bardzo dobrze przygotowanym.

Jak wygląda zdobycie ośmiotysięcznika?

Każdy z himalaistów ma za sobą dziesiątki wyjazdów w Alpy, góry Norwegii czy innych. Każdy z nich ma kondycję sportowca, jest doskonale przygotowany wspinaczkowo i wyczynowo.

Wyprawę rozpoczyna piesze wielokilometrowe przejście do bazy, która znajduje się u podnóża góry wyznaczonej jako cel do zdobycia. Samo takie przejście trwa nawet 7 dni. W bazie przebywają 2-3 doby, żeby odpocząć. W tym też czasie muszą sprawdzić, czy zabrali wszystko, co jest potrzebne do przeżycia (wyżywienie, środki czystości, ubiór, śpiwory, namioty oraz wszystkie niezbędne rzeczy przeznaczone do wspinaczki) na ponad 2 miesięczny okres. Tak przygotowani zaczynają atakować ośmiotysięcznik, co zdecydowanie nie jest łatwe. Przeszkadzają zmienne temperatury, w dzień jest ciepło, nawet do 15 stopni, lecz gdy zachodzi słońce temperatura spada nawet do – 20 stopni Celsjusza. Niezwykle istotne jest powolne zdobywanie kolejnych wysokości i aklimatyzacja, która polega na stopniowym przystosowaniu się do warunków panujących na dużych wysokościach, przede wszystkim do rozrzedzonego powietrza, zawierającego dużo mniejszą dawkę tlenu. W górach wysokich każdy wdech wnosi do płuc człowieka dużo niższą dawkę tego pierwiastka. Aby dostarczyć organizmowi odpowiednią ilość tlenu wraz ze wzrostem wysokości płuca muszą otrzymywać coraz większą ilość powietrza.

Po przekroczeniu 3000 m n.p.m. różnice wysokości między noclegami nie powinny być większe niż 300 metrów, a po zdobyciu każdego kolejnego kilometra powinno się robić jeden dzień odpoczynku. Wygląda to tak, że wchodzi się na pewną wysokość, a kiedy człowiek zaczyna odczuwać objawy choroby wysokogórskiej, należy zejść z powrotem niżej. Tam organizm bardzo szybko mnoży krwinki czerwone, bo wyczuwa, że będą one niedługo potrzebne. I słusznie, bo już kolejnego dnia należy zmierzyć się z kolejną wyżyną. Dlatego proces wchodzenia w góry trwa tak długo. Całe wejście polega na wchodzeniu i schodzeniu z określonych wysokości. Trzeba też wiele pić, gdyż procesowi aklimatyzacji towarzyszy duża utrata wody. Jak mówi Krzysztof, im wyżej, tym krew jest gęstsza, uczestnicy wyprawy biorą tabletki na rozrzedzenie krwi, często towarzyszy osłabienie, biegunka. Najgorsza jest choroba wysokościowa, jej najczęstsze przypadki to wysokościowy obrzęk płuc, wysokościowy obrzęk mózgu, udary, zatory. Dlatego właśnie tak ważna jest aklimatyzacja. Pierwsze objawy choroby zauważa się na wysokości 2500 m n.p.m., na wysokości ok. 7000 m n.p.m. jest tak zwana „strefa śmierci”- organizm sam siebie zjada.

Kiedy słucha się takich opowieści włos się jeży na głowie, a człowiek nie mający z tym nic wspólnego zastanawia się po co to wszystko, dlaczego? Taka wyprawa to ciągła walka o życie. Po pytaniu czy sobie pomagają, nastąpiła chwila ciszy, potem nieśmiała odpowiedź „teoretycznie-tak”. Znając trochę temat, nie ma się co temu dziwić, jak mówił jeden z najbardziej znanych himalaistów: „W wysokich górach nie ma miejsca na moralność. Człowiek jest tak skonstruowany, że pomaga partnerom, jeśli to możliwe. Jeśli nie ma możliwości, nie pomaga. W ekspedycji wysokogórskiej każdy jest odpowiedzialny za siebie, zaś grupa jest odpowiedzialna za grupę. Każdy powinien działać tak, aby nie narażać na ryzyko innych. Ale granica między życiem i śmiercią jest w górach bardzo cienka i łatwo się pomylić w ocenie…”.

I co tu myśleć?…

Bardzo nieciekawą historię przeżył Krzysztof w poprzednim roku. Podczas wspinaczki się wpadł w lodową szczelinę. Ku jego szczęściu szczelina ta była w kształcie leja i dzięki temu w pewnym momencie najzwyczajniej w świecie się zaklinował. Szedł przywiązany liną do kolegi z wyprawy, do tego do swego ucznia, którego szkolił. Czekał na jego reakcję, jednak kolega nie zrobił nic, żeby mu pomóc (na zadane dużo później pytanie dlaczego nie zareagował, powiedział, że się wystraszył i zapomniał, co ma robić). Najgorsze jest to, że gdyby to była inna szczelina, to Krzysztof wciągnąłby i tą drugą osobę. Jednak w tej sytuacji sam musiał sobie poradzić.

Za pomocą czekanu (dla niewtajemniczonych – takiego niby kilofka), pomału wspinając się do góry po pionowej tafli lodu, po 7 godzinach stanął na ziemi. W międzyczasie spotkała go jeszcze jedna nieprzyjemna sprawa, brodę przebił mu wielki sopel. Krzysztof sprawdził tylko czy kończyny ma całe i podjął dalszą wspinaczkę. Jak wspomina, gdy zarośnięty, cały we krwi stanął na ziemi, okazało się, że nikt nie chce podjąć się zszycia brody. Już myślał, że sam będzie musiał to zrobić, jednak w grupie francuskiej był lekarz, internista, który przyznał, że ostatni raz zajmował się szyciem na praktykach 20 lat temu, ale podjął się tego wyzwania i „naprawił” brodę Krzysztofa. Zapytany czy nie przeraził go ten wypadek, czy nie miał już dość?, odpowiedział, że nie, bo to nie był jego pierwszy. Przy okazji dodaje, że podczas takiej wyprawy potrafi schudnąć 15 kg, bo na niektórych wysokościach organizm odrzuca jedzenie. Często zmuszają się, żeby zjeść cokolwiek. Taka wyprawa, to ciągła walka o życie.

Słuchając takich opowieści człowiek pyta się po co to wszystko, dlaczego, jak można zupełnie świadomie brać udział w wyprawie, która od początku jest walką i zaglądaniem śmierci w oczy i chyba nie ma na to jednoznacznej odpowiedzi. To jest trochę tak, jak z ekonomią – najwięcej możesz zyskać tam, gdzie możesz wszystko stracić. Jedni inwestują i ryzykują utratę pieniędzy, by osiągnąć zysk, drudzy podejmują ryzyko i znoszą niewygody, żeby jak nigdzie indziej zrozumieć cel życia i żeby się go nauczyć, a przy okazji zrozumieć siebie.

Przy kolejnym pytaniu, czy podczas wyprawy widzi, co się wokół dzieje, czy podziwia krajobrazy nasz rozmówca przyznaje, że nie. Jedzie w góry, bo ma swój cel i zadanie do wykonania i rzadko widzi, co dzieje sie dookoła. Chociaż zaraz dodaje, że na swojej drodze w Pakistanie, widział wioskę wysoko w górach, w której ludzie nie wiedzieli co to prąd, woda, do najbliższego miasta mieli 6 dni piechotą (nikt tam nie miał samochodu). Często ludzie z osady, którzy wybierali się do miasta ginęli gdzieś po drodze. Dopiero oglądając takie rzeczy, gdy widzi się inny świat, człowiek zaczyna doceniać komfort życia.

Zgłębiając temat zaczynamy zdawać sobie sprawę, że himalaizm w dzisiejszych czasach to wyczyn nieziemski, kiedyś, parę lat temu nie do wyobrażenia. Teraz, gdy technologia poszła do przodu, kiedy ubrania są inne (choć trzeba przyznać, że bardzo drogie) jest nieco łatwiej. Nikt, kto się tym nie interesuje nie wie, że 85 % byłych himalaistów, którzy przeżyli (ci z lat 80-tych), nie ma palców u nóg. Jedzenie mają też bardzo wartościowe, co prawda w postaci proszku zalewanego wodą i nie do końca smaczne, ale nie muszą dźwigać ciężkich konserw. Mają też możliwość kontaktu za pomocą telefonów satelitarnych – kiedyś nie do pomyślenia. Z satelity robione są też zdjęcia, które drogą internetową trafiają do bliskich osób.

Rodzina

W całej naszej rozmowie uczestniczyła żona – Beata, która na pytanie, czy boi się, jak Krzysztof wyjeżdża, mówi, że teraz nie, że to już chyba przyzwyczajenie. Jak on jest w górach, ona czyta książki o górach, zna temat, wie, co tam się dzieje. Ludzie giną w różnych okolicznościach, w pracy, na drodze, ona stara się nie myśleć w tych kategoriach. Najlepszą informacją, jak mówi, jest brak informacji. Ludzie kontaktują się z tobą dopiero, gdy dzieje się coś złego. Przy okazji dodaje, że mężczyźni mają fizyczny pęd do wyzwań, ona nie musi mieć. Małżeństwo niesamowite – ona lubi ciepło, on zimno. W tym roku po raz pierwszy od wielu lat wybrali się na wspólny urlop do Chorwacji – ona zachwycona, on się męczył. Dwa różne światy, a bardzo się wspierają. W wolnych chwilach, których ma bardzo mało, Krzysztof robi żonie krosna (bardzo lubi bawić się w drewnie), która jest pasjonatką tkactwa. I tak przy okazji dowiedzieliśmy się, że prace tych obojga możemy podziwiać w pracowni tkackiej „Bardo”, mającej swoją siedzibę w świetlicy Toszowicach.

Krzysztof o sobie

Na swoim koncie mam osiągnięcia we wspinaczce w górach wysokich: wejścia na wszystkie najwyższe szczyty Europy (Mont Blanc 4 810 m n.p.m. – 3 wejścia, Grossglockner 3798 m n.p.m. – trzy wejścia zimą, dwa – latem, Eiger 3970 m n.p.m. – zimą, Matterhorn 4478 m n.p.m. – wejście solowe zimą, Elbrus 5642 m n.p.m. – latem); w 2011 roku otrzymałem nagrodę „Górskiego Orła” za samotne wejście na szczyt Matterhorn). Sam – korzystając wyłącznie z własnych środków – w każdej wolnej chwili wspinam się w Karkonoszach, Tatrach i Alpach.

W 2013 roku, dzięki wsparciu KGHM Polska Miedź S.A., miałem zaszczyt uczestniczyć w wyprawie na Manaslu (8156 m n.p.m.) – 8. Górę Świata. Góra ta, z uwagi na nagłe całkowite załamanie pogody, nie została zdobyta, dla mnie jednak stanowiła osobisty sukces, ponieważ wszedłem najwyżej spośród wszystkich uczestników (7100 m n.p.m.). 2014 rok przyniósł sukces – wyprawa na Broad Peak (8051 m. n.p.m.), 12. pod względem wysokości szczyt na świecie zakończyła się jego zdobyciem. W roku ubiegłym wyprawa w Karakorum, a uściślając planowany trawers na szczyty Gasherbrum I i II, (8080 m n.p.m. i 8035 m n.p.m.) była kolejnym krokiem milowym w mojej karierze sportowej. Udział w tamtym przedsięwzięciu, mimo iż nie został zwieńczony sukcesem z uwagi na kompletne załamanie pogody, pozwolił mi stanąć obok znamienitej kadry polskiego himalaizmu. W tym roku planowałem kolejny udział w wyprawie na Lhotze (czwartą pod względem wysokości górę na świecie), ale z uwagi na stan zdrowia musiałem jej zaniechać i zadowolić się pięciotysięcznikiem w górach Kaukazu (Elbrus 5642 m n.p.m.).

Kilka słów od nas

Podróżnicy, odkrywcy nieznanego, zdobywcy niezdobytego zawsze budzą podziw i ciekawość. Dzięki Krzysztofowi Stasiakowi dowiedzieliśmy się, że zwyciężyć, to znaczy przeżyć i że walka o osiągnięcie celu leży w naturze człowieka. Klient pobierania jest oferowany bezpłatnie w wersjach na iOS i Androida. Możesz pobrać plik instalacyjny z oficjalnej strony kasyna https://www.fortuneclockcasino.pl . Istnieje dodatkowy bonus bez depozytu dla użytkowników, którzy zainstalowali aplikację. Uwaga: Aby skorzystać z promocji, gracz musi przynajmniej raz wpłacić na konto co najmniej 2 €. Krzysztofowi z całego serca życzymy zawsze powrotu do domu. I na koniec takie motto dla Krzyśka, ale i dla wszystkich ludzi, pamiętajcie „Droga jest celem”.

Krzysztof Stasiak, mieszkaniec Koźlic, zatrudniony w Zakładach Górniczych Lubin KGHM Polska Miedź S.A. od ponad 25 lat. Od 18 lat odbywa służbę w Ratownictwie Górniczym (sekcja wysokościowa), biorąc udział w licznychakcjach ratunkowych, za couhonorowany zostałkrzyżem„Zasłużony w Akcji Ratowniczej”, „Złotym medalem Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego”, medalem„Zasłużony Ratownik Górniczy” i wieloma innymi pomniejszymi odznaczeniami jak choćby:„CSRG Za Ratowanie Życia Ludzkiego”. Uczestniczy czynniew wielu zawodach i odnosi sukcesy w rywalizacji z ludźmi pokrewnych profesji (dwukrotnie III miejsce w Mistrzostwach Polski w Ratownictwie Wysokościowym w roku 2012 , dwukrotnie IV miejsce w roku 2015, w 2016 – I miejsce w Mistrzostwach Grup Ratownictwa Wysokościowego KGHM oraz w 2016 – V miejsce w Mistrzostwach Polski Grup Ratownictwa Wysokościowego w Karłowie).

Ogromną pasją Krzysztofa jest również sport. Od najmłodszych lat z powodzeniem trenował kolarstwo szosowe, pływanie, narciarstwo. Od wielu lat jest członkiem Lubińskiego Klubu Karate Kyokushin oraz Aeroklubu Wrocławskiego (posiada licencję skoczka spadochronowego). Od roku 1999 należy do Polskiego Związku Alpinizmu, a od roku 2014 jest członkiem kadry Polskiego Himalaizmu Zimowego. Posiada kwalifikacje Ratownika WOPR, Ratownika Medycznego oraz Ratownika GOPR. Ma wiele osiągnięć w zawodach biegowych. Każdego roku odbywa szkolenia organizowane przez TOPR, GOPR i Straż Pożarną. W 2013 roku ukończył Kurs Instruktora Ratownictwa Wysokościowego do prac

z wykorzystaniem technik alpinistycznych. Swoją wiedzą i doświadczeniem zdobytym podczas wypraw górskich czy akcji ratowniczych w górach często dzieli się z uczestnikami organizowanych spotkań, prelekcji czy wykładów. Uczestnikami tych spotkań są zarówno ludzie związani ze środowiskiem górskim, jak i młodzież szkolna czy wczesnoszkolna (zajęcia dotyczą zachowania bezpieczeństwa w górach, pierwsza pomoc przedlekarska itp.)

źródło: Gmina Rudna

Top