Opowieści o ludziach: Wróbel w garści

Puste okna zawsze budzą niepokój. Bo to albo będzie remont, albo szykuje się przeprowadzka, albo też zwyczajnie śmierć zawitała. Bywa, że śmierć jest przeprowadzką. Po prostu ludzie odchodzą gdzieś tam do pamięci… Odchodzą na zawsze. I tylko groby – ubrane lub puste – znaczą ich ślady. Tyle pozostaje po ludziach. Ale przysłowie mówi, że lepszy wróbel w garści niż gołąbków sto na dachu. Groźna to i tragiczna prawda.

Reklama

 

Zenon żył jak Bóg przykazał. Wielkim w drogę nie wchodził, a małym pomagał. Sąsiedzi mówię, iż tak naprawdę to on się chyba nigdy nie upił. Na wiosnę ukończył sześćdziesiąt pięć lat – bardzo podobnych do siebie miesięcy, dni. Szarych, smutnych i cholernie nędznych.

Do Legnicy Zenon przyjechał z Warszawy. Gdzieś w czterdziestym szóstym roku. A może siódmym? Mało kto dzisiaj pamięta. Prawdę mówiąc trafił tu całkiem przypadkowo. Uciekał przed koszmarem wojny. A w Warszawie każda ulica, każdy kamień, bo przecież nie dom, przypominały tragedie rodzinną. Wojna zabrała mu wszystkich. Tych których kochał i tych, których tylko znał. Wszystkich.

Rodziców zniszczyła, wcisnęła w tynk bomba. Żona, Aniela, właśnie urodziła synka, Mariuszka, gdy na ulicy zastrzeliło ja dwóch pijanych w dym hitlerowców. Nie mógł nawet szukać ich ciał. O zemście już nie myślał. Tylko płakał, płakał całymi dniami. Gdzie jego ukochani, gdzie? Chciał umrzeć. Dlatego brał najbardziej niebezpieczne roboty. A w partyzantce każdy ruch był niebezpieczny.

Przeżył. Dlatego też, gdy skończyła się wojna, wsiadł do pierwszego pociągu. I tak trafił do Legnicy. Od wspomnień jednak nie uciekł. Nie mógł. Tak samo jak nie potrafił ułożyć sobie życia od początku. Nie potrafił i już.

Pracował w szkole. Zwali go złotą rączką. Wszystko potrafił naprawić. Ba, bez trudu konstruował własne narzędzia. I biegał do kościoła. Modlił się intensywnie. Całym sobą przeżywał celebracje, uroczystości… Stąd miał poważanie u ludzi. Uczciwy, spokojny i bogobojny.

Ale w szkole nie mógł znaleźć miejsca. Zbyt duży tu gwar, zbyt dużo ludzi. Kiedy więc zaproponowano mu pracę w pegerze w oddalonej o kilkanaście minut jazdy autobusem podmiejskim wsi, ucieszył się nawet. Nie namyślał się w ogóle. I tak płynął czas…

Mieszkał sobie Zenon skromnie. Dwa pokoiki, ciemna kuchnia i kibelek na półpiętrze. Zawsze miał posprzątane, poukładane, okna umyte… – Taki chłop to skarb – mawiały sąsiadki. I  dziwiły się, że Zenon nie znalazł sobie żadnej kobietki. On natomiast nawet nie myślał o kobietach.  I nikt dzisiaj nie wie, jak to się stało, że uwikłał się w taka historię. Ludziom w głowach się nie mieści.

Gdzieś siedem lat temu Zenon był w sanatorium. Tam poznał młodą pielęgniarkę, Wandę. Do niej chodził na zabiegi. Tak sobie przy tym pogadywali. On opowiadał jej o wojnie, pożegnaniach, łzach, partyzantce i tak w ogóle o różnych przygodach własnych. Ona zwierzała mu się ze swoich kłopotów. Oto porzucił ją narzeczony. Właśnie wtedy, gdy uzyskała pewność, że jest z nim w ciąży. Zenon aż zapłakał nad jej losem.

Wanda ma trzydzieści sześć lat. Za sobą zaś nieudane małżeństwo i jeszcze bardziej nieudane narzeczeństwo, po którym narodził się synek, Mariuszek. Tak to wymyślił Zenon. Bo wtedy, gdy był w sanatorium, zaproponował Wandzie, że adoptuje synka. Nie proponował małżeństwa, nie oczekiwał wdzięczności, nie stawiał żadnych warunków. Powiedział, że jeżeli się ona, Wanda, zgodzi, to on, Zenon, będzie ojcem dla Mariuszka. Zgodziła się, bo taki dobry człowiek był. Nawet do łóżka nie ciągnął. Nie żądał nic. Z dobrego serca to robił.

Zenon często odwiedzał Mariuszka i Wandę. Alimenty (tak to nazywał) przysyłał regularnie. Namawiał też Wandę, by znalazła sobie mężczyznę. Nie wszyscy są tak bardzo źli. – Lepszy przecież wróbel w garści… – powtarzał zaciskając dłoń. A ona właśnie jego nazywała wróbelkiem. Tak radośnie i ciepło o nim myślała.

W sierpniu Zenon siedzieli razem przy stole. Pili herbatę, jedli ciasto, które Wanda specjalnie przygotowała na przyjazd Zenona. Taki już mieli zwyczaj. Jego wizyty były autentycznym świętem. Cieszyli się z faktu, że są razem. A gdy coś mówił, to i ona, i Mariuszek chłonęli każde słowo. Takie ważne to były słowa. I wtedy w sierpniu Zenon mówił do synka:

  • Słuchaj, moje dziecko. Nie przynieś nam wstydu w szkole. Bądź grzeczny i ucz się wszystkiego. A my, mamusia i ja, będziemy się bardzo cieszyć. Aha, przygotowuję dla ciebie niespodziankę…

I dodał, że zagadka wyjaśni się, gdy dojdzie do nich przesyłka od niego. I tyle go było w tym sierpniu, tyle radości.

We wrześniu Wanda nie otrzymała pieniędzy w umówionym terminie. Zastanowiło ją to. Zaczęła się niepokoić. Zadzwoniła więc do pegeeru. Okazało się, że Zenon od dwóch tygodni nie żyje. Umarł w ciszy, w swoim mieszkaniu. Zakład wyprawił mu pogrzeb. Nie powiadamiano jej, bo nikt nie wiedział, że pan Zenon miał rodzinę. To prawda, ba stole leżała paczka do Mariusza R. i list do niej, Wandy R., ale jakoś nie było czasu, by wysłać lub pojechać… Dobrze zatem, że przyjechała, bo odbierze przesyłki. Płakała głośno, płakała. Kiedy poszła na cmentarz, wypytywała w przedsiębiorstwie pogrzebowym, czy trzeba coś zapłacić, pokryć koszty pogrzebu. Nie, o wszystkim wcześniej pomyślał Zenon. Wszystkie należności zostały pokryte z jego ubezpieczenia. Płakała jeszcze głośniej.

Potem stała długo nad jego grobem. Rozmawiała z nim po raz pierwszy o tym, że tak naprawdę go bardzo kochała, że najpierw był dla niej jak ojciec, ukochany tato, a później stał się najważniejszym po synku mężczyzną jej życia. Po cichu marzyła, by ją pocałował, przytulał i pieścił. I żeby zamieszkał z nią i Mariuszkiem. Aby święto było cały czas w ich życiu. Mówiła głośno przez łzy, krzyczała nawet. Był jej wróbelkiem, o którym myślała coraz częściej…

Mariuszek również płakał nad grobem taty. Przyniósł piękny bukiet, ściskał mocno tornister, który tatuś przekazał mu w paczce. W środku był okazały piórnik, piękne pióro wieczne, kredki we wszystkich kolorach świata i modeljaskółki, który mieli razem skleić, by puszczać samolot z góry. Razem, Mariuszek, mamusia, Wanda i tatuś, Zenon. Chłopiec obiecał, że nigdy nie przyniesie wstydu rodzicom.

Wanda postawiła pomnik Zenonowi. Ładny. Przeprowadziła się do Legnicy. Odwiedza swojego wróbelka codziennie. Myje, pucuje, stawia kwiaty i rozmawia z nim przy świeczce.

  • Wiesz – odwraca głowę do mnie – W liście było pięć tysięcy dla Mariuszka. Poza tym zostawił polisę dla naszego synka. Naszego, bo tak by chciał, abym mówiła. Boże, jak pragnę, by wrócił się czas, bym zdążyła mu powiedzieć te słowa, których kiedyś się wstydziłam. Boże, kochałam i kocham go, wróbelka, którego miałam w garści. Tak bym chciała, by przyszedł ten jeden raz…

                                                                                        Tadeusz Stojek

PS.

Imiona bohaterów tej opowieści zostały zmienione.

O autorze:


    Tadeusz Stojek. artysta, dziennikarz, pedagog, animator kultury i współtwórca Fabryki Kultury, który pracował w Lubinie z młodzieżą i organizował imprezy kulturalne. Zmarł w wieku 52 lat. Dzięki Tadeuszowi Stojkowi w mieście rozpoczęło działalność Stowarzyszenie Na Rzecz Inicjatyw Kulturotwórczych i Wychowania przez Sztukę „Zejdź z ulicy”. Znalazł młodych ludzi zafascynowanych teatrem i uczył ich sztuki aktorskiej. Na tej bazie powstał Teatr Świerszcz oraz Kabaret Szemrany. Sztuka wyszła na ulicę i od czasu do czasu w Lubinie można było spotkać mimów i obejrzeć happening, zorganizowany przez grupę podopiecznych Tadeusza Stojka. Regularnie pokazywane były programy Kabaretu Szemranego.   Siłą napędową obu inicjatyw był Tadeusz Stojek, którego już nie ma.

(…)Wiele osób wiązało uzasadnione nadzieje, że Tadeusz Stojek, jako Ojciec Duchowy lubińskiej kultury niezależnej poprowadzi w inny wymiar miejscowych artystów, twórców, organizatorów kultury i ich sojuszników…Niestety, wielki żal ogarnął tych, co pragnęli czynnie uczestniczyć w tej wędrówce…

Tadeusz udowodnił, że nawet w skrajnie trudnych warunkach zewnętrznych można realizować wielkie projekty i porywać za sobą nie tylko młodzież. Jego projekt społeczno-kulturalny Fabryki zawierający m.in. koncepcję odrodzenia Teatru Świerszcz przyczyniał się do budowania kapitału społecznego w Lubinie oraz stwarzał możliwości realnego integrowania lokalnego środowiska kultury.(…) Andrzej Ossowski (2011r.)


 

Top