Koniec windykowania starych długów. Bat na handlujących przedawnionymi wierzytelnościami

Nie 10, a 6 lat będzie miał wierzyciel na dochodzenie zapłaty za wykonaną usługę. To maksymalny okres, po którym roszczenie się przedawni i nie będzie już możliwości przymusowego dochodzenia go. Korzystnych dla dłużników propozycji jest więcej – informuje portal money.pl.

 

Reklama

Długi trzeba spłacać, a jeśli dłużnik nie chce zrobić tego dobrowolnie, wierzyciel, czyli ten, który pożyczył lub wykonał usługę, za którą nie dostał wynagrodzenia, ma prawo dochodzić spłaty. Może więc wysyłać przypomnienia, skierować sprawę do windykacji, wreszcie – wystąpić do sądu o nakaz zapłaty. Gdy i to nie zmobilizuje dłużnika do zapłaty, pozostaje środek ostateczny, czyli przekazanie sprawy komornikowi.

Na wszystkie te działania wierzyciel ma przewidziany przez prawo czas. Po jego upływie nie może już wymagać od dłużnika spłaty, bo wierzytelność się przedawni. Wprowadzenie takich ograniczeń ma na celu zdyscyplinowanie wierzyciela, by działał szybko, a nie czekał latami, aż odsetki przekroczą pierwotny dług, zaś sam dłużnik zapomni, że w ogóle był do czegoś zobowiązany.

Wierzyciel będzie musiał działać szybciej

Zasadą jest, że roszczenia przedawniają się z upływem 10 lat, ale Kodeks cywilny zawiera liczne wyjątki. Przykładowo, roszczenie wynikające z umowy najmu przedawnia się po roku, a z umowy zlecenia – po dwóch.

Wszystko wskazuje na to, że ten długi okres zostanie skrócony o cztery lata. Wszystko po to, by usprawnić dochodzenie wierzytelności. Skoro przez osiem czy dziewięć lat wierzyciel nie wykazywał zainteresowania odzyskaniem pieniędzy, a więc nie wniósł sprawy do sądu ani nie wezwał dłużnika do zawarcia ugody, należy uznać, że mu nie zależy.

Skróceniu ma ulec ogólny termin przedawnienia, natomiast wszystkie inne pozostaną bez zmian. Jedyną nowością może być nowe brzmienie art. 118. W dzisiejszej formie jest bardzo krótki, mówi tylko tym, że jeżeli przepis szczególny nie stanowi inaczej, termin przedawnienia wynosi lat dziesięć, a dla roszczeń o świadczenia okresowe oraz roszczeń związanych z prowadzeniem działalności gospodarczej – trzy lata.

Propozycja zakłada dopisanie jednego zdania: „jednakże koniec terminu przedawnienia przypada na ostatni dzień roku kalendarzowego, chyba że termin przedawnienia jest krótszy niż dwa lata”.

W czym rzecz? Dziś termin przedawnienia liczy się od daty wymagalności roszczenia. Przykładowo, jeśli termin zapłaty przypada na 20 października, to termin przedawnienia rozpoczyna swój bieg 21 października.

Nic się nie zmieni w przypadku roszczeń, dla których termin przedawnienia jest krótszy niż 2 lata, nadal będzie on liczony według dotychczasowych reguł. Jeśli jednak termin przedawnienia jest dłuższy, to przedawnienie roszczeń będzie następowało w ostatnim dniu roku kalendarzowego.

Jeśli więc Sokołowski nie zapłacił miesięcznej raty abonamentu telefonicznego (a termin przedawnienia wynosi trzy lata, bo to świadczenie okresowe), a termin płatności minął 2 lipca 2018 r., to roszczenie telekomu przedawni się nie 3 lipca 2021 r., ale 31 grudnia 2021 r.

Kto żąda, musi mieć dowody

To nie jedyna propozycja zmian w Kodeksie cywilnym. Dziś jest tak, że jeśli dłużnik jest zdania, że wierzytelność uległa przedawnieniu, to na nim ciąży obowiązek udowodnienia tego faktu. Pół biedy, gdy wciąż dysponuje jakimiś dokumentami, za pomocą których może to udowodnić, np. jest w posiadaniu dowodów zapłaty.

Znacznie gorzej, gdy już ich nie ma, bo zapłacił i o sprawie zapomniał – a kilkanaście lat później nijak nie może już znaleźć potrzebnego kwitku. Firmy windykacyjne bezlitośnie to wykorzystują i potrafią zażądać zapłaty zaległej raty za telewizor, telefon czy cokolwiek innego – a klient nie jest w stanie udowodnić, że nic winien nie jest.

Ministerstwo Sprawiedliwości chce zmienić ten niekorzystny układ i proponuje zasadę, zgodnie z którą to wierzyciel będzie musiał dowieść, że wierzytelność nie jest jeszcze przedawniona. Będzie to zupełne odwrócenie ról.

Bardzo wzmocni to sytuację dłużników, którzy są osobami fizycznymi i mogą się czuć zagubieni w tym nowym, przymusowym położeniu. Skoro wierzyciel twierdzi, że coś mu się od dłużnika należy, to powinien dysponować dokumentami, które bezspornie o tym przesadzają.

Ignorancja dużo kosztuje

O ile wielu ludzi wie, że roszczenia się przedawniają i po pewnym czasie nie mogą być przymusowo egzekwowane, to już niewielu rozumie, jak działa ten mechanizm. Ich błąd polega na uznaniu, że skoro upłynął czas, to dłużnik nic już nie musi w tej sprawie robić. Tkwiąc w tym przekonaniu, ignoruje nakaz zapłaty („to na pewno jakaś pomyłka”) i dopiero po tym, jak na scenę wkroczy komornik, orientuje się, że jego dług wcale nie zniknął i pieniądze mogą być ściągane z rachunku bankowego czy nawet pozyskane poprzez licytację samochodu czy mieszkania.

Przedawnienie nie działa z automatu. Jeśli sprawa trafi do sądu, dłużnik wyraźnie musi powiedzieć (lub napisać w odpowiedzi na pozew), że podnosi zarzut przedawnienia. Jeśli tego nie zrobi, to choćby z dokumentów wyraźnie wynikało, że zaległość powstała piętnaście lat temu, to sąd i tak wyda nakaz zapłaty. Późniejsze tłumaczenia o braku świadomości czy zapominalstwie już nic nie dadzą.

Aby chronić ludzi przed nieszczęściem wynikającym z niewiedzy, Ministerstwo proponuje bardzo proste rozwiązanie: po upływie terminu przedawnienia nie będzie można się domagać od konsumenta zapłaty długu. Bezwarunkowo. Zniknie więc konieczność podniesienia zarzutu przez samego zainteresowanego.

Co więcej, sąd będzie z urzędu ustalał, czy roszczenie jest przedawnione i jeśli uzna, że minął termin przedawnienia, będzie musiał oddalić powództwo.

To nie jest faworyzowanie dłużników

To doskonały projekt z punktu widzenia dłużników, ale fatalny dla firm windykacyjnych. Dziś nagminnie kupują pakiety roszczeń, z których wiele jest już przedawnionych, a następnie domagają się spłaty. Zanim skierują sprawę do sądu, nękają telefonami, stawiają warunki, czasami straszą. Nie mają do tego prawa, ale wykorzystują swoją przewagę nad ludźmi, którzy nie mają żadnej wiedzy o procedurze cywilnej.

Ten proceder się skończy. Firmy doskonale sobie z tego zdają sprawę i z większą niż zwykle intensywnością składają do sądów pozwy o wydanie nakazów zapłaty, tak by zdążyć jeszcze przed wejściem w życie nowych przepisów.

Projekt zmian zdecydowanie bierze pod opiekę słabszą stronę, czyli konsumentów, którzy zalegali firmom telekomunikacyjnym czy bankom, a te następnie sprzedały wierzytelność windykatorom. Ktoś powie, że faworyzuje dłużników i stanowi zachętę do niepłacenia. Rzeczywiście, jest takie ryzyko, ale przepisy w obecnej formie otwierały jednak ogromne pole do nadużyć i wymagały zmiany.

Nowa regulacja nie osłabia wierzyciela, nadal ma on przecież pełne prawo do dochodzenia – na każdym poziomie – należności. Dyscyplinuje go jednak poprzez skrócenie czasu, w którym może to robić.

To na razie tylko propozycje Ministerstwa, ale nie budzą większych kontrowersji i należy przypuszczać, że wejdą w życie w takim właśnie kształcie. Nie wiadomo tylko kiedy.

Autor: Martyna Kośka

źródło: Money.pl

Top