Nasz lekarz z sercem na dłoni

Każdemu z nas zdarza się narzekać na służbę zdrowia, ale też każdy z nas zna co najmniej jednego lekarza z prawdziwego zdarzenia, do którego ma bezwzględne zaufanie. Bezsprzecznie właśnie takim lekarzem jest emerytowany już doktor Władysław Próchnicki.

Reklama

Przez 50 lat z pełnym zaufaniem pacjenci przychodni w Chobieni powierzali panu doktorowi zdrowie i życie. Nie ma nigdzie takiego lekarza, który bez przerwy, przez pół wieku leczył ludzi w jednej placówce. Ze swoimi pacjentami rozmawiał nie tylko o chorobach, zawsze wiedział kto przychodzi, starał się wszystkich wysłuchać. Dobrze pamięta pojedyncze historie swoich pacjentów, często jeszcze w domu żył ich sprawami.

Bogaty życiorys doktora

Medycyna nie zawsze była pasją doktora Próchnickiego i zanim został lekarzem próbował wielu rzeczy, a jego życiorys jest bogaty i różnorodny. Pochodzi z Tarnowa, gdzie skończył gimnazjum. Tam należał, jak wielu młodych ludzi, do harcerstwa. Pamięta, jak w wieku 12 lat właśnie razem z harcerzami był we Lwowie, gdzie zachwycił go przepiękny dworzec lwowski. Zawsze interesowały go ciekawe miejsca, tak jest zresztą po dzień dzisiejszy. Udało mu się nawet zwiedzić trochę świata. Po gimnazjum przyszła kolej na liceum, też w Tarnowie. W międzyczasie należał do drużyny piłkarskiej i to nie byle jakiej, bo grali w lidze okręgowej. W piłkę nożną grał wiele lat i jak mówi już wtedy piłkarze byli dobrze wynagradzani. I chyba grał dobrze, bo kiedy z powodu szkoły nie mógł przychodzić na treningi, żeby nie miał zaległości, specjalnie dla niego zatrudniono trenera z którym ćwiczył w innych godzinach.

Kolejnym etapem jego życia było wojsko. Trafił do lotnictwa, które również bardzo go pasjonowało. Wspomina ten okres bardzo miło. Jest niezwykle dumny, gdy opowiada o badaniach lekarsko-lotniczych przeprowadzonych w Warszawskim Instytucie Badań. Z 50 badanych wówczas lotników tylko on przeszedł bezbłędnie wszystkie testy. Czas w wojsku zleciał szybko, a doktor z Tarnowa przeniósł się do Brzegu Opolskiego.

W nowym miejscu pracował w wielkiej fabryce cukierków, w której produkowano aż 70 różnych gatunków tych słodyczy. Pan Władysław jeździł wielkim ciężarowym autem i sprzedawał słodkości na całym Dolnym Śląsku. Ten „słodki” okres, gdy pracował jako kierowca również wspomina bardzo miło. Oprócz pracy w fabryce zatrudniony był także w Straży Pożarnej w Brzegu Opolskim.

Z Brzegu Opolskiego przeprowadził się do Brzegu Dolnego, gdzie mieszkał jego brat. Tam rozpoczął pracę jako chemik przy laboratorium w „Rokicie”. Jak opowiada, jakiś „ważny” kierownik kazał mu chodzić wszędzie i poznać całą fabrykę. I poznał. W Rokicie przez 3 lata był zastępcą kierownika od trójfosforanu, zmieniał też oddziały (przez pół roku był odpowiedzialny za spirytus etylowy). Praca w „Rokicie” była bardzo ciężka i tak samo ciężko było się tam zwolnić. Ale naszemu doktorowi udało się. Złożył papiery na medycynę do Akademii Krakowskiej i zdał egzaminy, jednak nie dostał się tam z powodu małej ilości miejsc. Zapisał się więc do szkoły felczerskiej, którą ukończył z powodzeniem. Po szkole felczerskiej udało mu się zaliczyć studia na Akademii Medycznej we Wrocławiu. Takie właśnie były początki jego przygody z medycyną.

W pobytu w Brzegu Dolnym poznał też swoją żonę, tam się ożenił i tam urodziły się dzieci.

W Chobieni – najważniejszy okres w życiu

Do przychodni w Chobieni trafił zupełnie przypadkowo w 1957 roku i chyba nawet nie myślał, że już tutaj zostanie.
W Chobieni zabrakło lekarza, więc zaproponowano staż doktorowi Próchnickiemu. Do pracy przez wiele lat dojeżdżał rowerem. Podróż z Brzegu Dolnego do Chobieni w jedną stronę trwała 2,5-3 godziny. Ale nie przeszkadzało mu to.

Z uśmiechem wspomina, jak żona kupiła mu na raty nowy, czeski rower. Był tak zadowolony, że już w pierwszy dzień musiał go rozjeździć. Pojechał na Plac Grunwaldzki do Wrocławia po drodze próbując ścigać się z ciężarówkami. Ten pojazd służył mu przez wiele lat, choć zimą było ciężko – czasami śnieg tak zasypał drogi, że miejscami brał rower na plecy i tak przechodził największe zaspy. A te dojazdy do pracy nie zawsze kończyły się w Chobieni. Często odwiedzał pacjentów w innych miejscowościach, jeździł nawet do odległego Orska. Zdarzało się też, że ludzie przyjeżdżali po doktora furmankami. Po rowerze nowym nabytkiem był motorower, który wzbudzał wielką sensację, była to zupełna nowość na drogach. Wielu ludzi zainteresowanych kupnem czekało, kiedy go sprzeda. Po motorowerze były syrenki, dostał też przydział na wartburga, którego jednak nie przyjął, bo nie było go stać na raty. Wielkim zaskoczeniem dla doktora było przydzielenie mu małego fiata, który nie był aż tak drogi jak wartburg. Do dzisiaj nie wie, kto się o to postarał. W 1974 roku do Chobieni wprowadziła się rodzina doktora. Na początku mieszkali w rynku, tam gdzie kiedyś mieścił się bank. W roku 1975 wyremontowano ośrodek i lekarz z najbliższymi zamieszkał na górze, nad wyremontowaną przychodnią.

Kiedyś ośrodek nie był zamykany na klucz. Ludzie przychodzili o każdej porze, korzystali z telefonu, chowali się przed deszczem, bywało nawet, że buty sobie „pożyczali”. Doktor nigdy nikomu nie odmówił, niezależnie od pory dnia. Nie było specjalistów, więc oprócz leczenia płukał uszy, wyciągał ciała obce z oka, a nawet odbierał porody. Nic dziwnego, że mieszkańcy tak dobrze go wspominają. Pamięta ciężkie przypadki różnych pacjentów i nie może się nadziwić, gdy widzi zdrową, dorosłą osobę o której życie, gdy była dzieckiem, zaciekle walczył, bo wydaje się, że było to zupełnie niedawno. Z sentymentem mówi – „Ludzie tak szybko rosną – wyrastają niewiadomo kiedy”.

Doktor Próchnicki poproszony o porównanie zawodu lekarza kiedyś i dzisiaj odpowiada krótko: – Kiedyś lekarz był bardzo doceniany przez ludzi, choć zarobki były bardzo małe. Teraz jest zupełnie odwrotnie. Wspomina, jak w przeszłości musiał wszystko sam wybadać, wysłuchać, brakowało sprzętu. O wystarany z trudem aparat do EKG osobiście jeździł do Krakowa. Nawet podawanie niektórych leków dożylnych należało do obowiązków lekarza, ewentualnie pielęgniarki, ale w jego asyście. Dzisiejsi lekarze nie mają takich problemów i większość rzeczy wygląda całkiem inaczej.

Choć zawsze miał wiele do zrobienia, to nigdy nie narzekał i zawsze był blisko ludzi. Podczas wyjazdów na wizyty domowe często towarzyszyła mu żona, która również pracowała w przychodni. Uwielbiał z nią jeździć, często rozmawiali z ludźmi, poznawali ich historie, zbliżali się do nich. Nieśli pomoc, ale byli też przyjaciółmi. Dlatego nie dziwią same pochlebne opinie na temat doktora.

Nie samą pracą człowiek żyje

To, że całkowicie poświęcał się ratowaniu zdrowia i życia ludzi nie znaczy, że nie miał innych zainteresowań. Pan Próchnicki po dziś dzień bardzo lubi bardzo rozmawiać, jest niesamowicie dowcipny, wspaniale gra na harmonijce ustnej (czym zachwycił podczas przeprowadzanego wywiadu) i złości się, gdy słyszy od ludzi, że grał na grzebieniu – to plotka, którą ktoś wymyślił i poszła w świat. Często z sąsiadami grali przy ośrodku. Przez całe życie, niezależnie gdzie mieszkał, interesowało go również wędkarstwo. W Chobieni, żeby powędkować wstawał nawet o 2 w nocy, kończył o 7:00, wracał i szedł do pracy.

Doktora otacza wspaniała rodzina, która jest bardzo dumna z osiągnięć taty, a doktor jest dumny ze swojej rodziny. Pod koniec 2017 roku pan Władysław Próchnicki skończył 90 lat. Z okazji tak pięknego jubileuszu pragniemy złożyć doktorowi życzenia zdrowia, długich lat życia przepełnionych szczęściem, pogody ducha, pomyślności, ludzkiej życzliwości, dni pełnych słońca i radości oraz wielkiej satysfakcji z życiowych osiągnięć. Pański życiorys to jedna z najpiękniejszych kart w historii naszej gminy. Dziękujemy za pięćdziesięcioletnią działalność lekarską w naszej małej Ojczyźnie.

Autor: Redaktor /CKwR/

Top