O najtrudniejszych akcjach pod ziemią. Spowiedź zawodowego ratownika KGHM

Kiedy się idzie po człowieka w zawalonym korytarzu kopalni nigdy nie wiadomo, czy się wróci i czy kogokolwiek uda się uratować. Pomaga sprzęt, pomagają koledzy.

Reklama

Krzysztof Mirończuk: Pana ostatnia akcja?
Piotr Cukrowski, ratownik górniczy z KGHM: Jesień ubiegłego roku. Akcja pożarowa. Palił się Land Rover, auto terenowe, które porusza się w kopalni. Na szczęście nic wielkiego.

Pierwsza akcja ratownicza?
Ratownikiem jestem już dwadzieścia lat, ale ciągle pamiętam pierwszą akcję. To było w Zakładach Górniczych Lubin. Wakacje 2000 r. Niestety, mimo olbrzymich wysiłków całej grupy ratowników, akcja nie zakończyła się szczęśliwie. To trudne, ale takie scenariusze są też wpisane w ryzyko pracy górnika.

To dlaczego Pan się na to ryzyko zdecydował?
Moja przygoda z ratownictwem górniczym mogła rozpocząć się na początku lat dziewięćdziesiątych. Ówczesny kierownik kopalnianej stacji ratownictwa zapytał mnie, czy chciałbym został ratownikiem górniczym. Zawsze lubiłem wyzwania, dlatego się zgodziłem, ale wtedy mój kierownik oddziału nie wyraził zgody.

Dopiero po jego odejściu na emeryturę w 1999 roku udało mi się pójść na kurs podstawowy ratownika. Interesuję się mechaniką, bardzo chciałem zająć się sprzętem ratowniczym. Zauważył to obecny kierownik kopalnianej stacji ratownictwa górniczego i zaproponował mi kurs mechanika sprzętu ratowniczego. Tak zostałem mechanikiem, a później pierwszym mechanikiem, czyli osobą odpowiedzialną za cały sprzęt w stacji ratownictwa. Po ukończeniu studiów i zdaniu egzaminów mogłem awansować na Kierownika zmianowego w stacji ratownictwa.

Wspomniał Pan o tej pierwszej akcji, która nie zakończyła się szczęśliwie. Czy takie właśnie sytuacje najbardziej zapadają w pamięć?
Uczestniczyłem w kilkunastu trudnych akcjach, niektóre pamiętam bardzo dobrze, inne mniej. Najtragiczniejsza była akcja z 29 listopada 2016 roku, kiedy to życie straciło 8 górników, w tym nasz kolega ratownik, Robert Kiliński. Ale większość zdarzeń miało szczęśliwe zakończenie.

Pierwsza z akcji, które najbardziej mi utkwiły w pamięci, to ta, w której ciężko ranny został operator kotwiarki. Sytuacja wydawała się beznadziejna, górnikowi groziła amputacja. Wtedy poprosiłem o dostarczenie stutonowych podnośników hydraulicznych, których użyto by pomóc mężczyźnie. Dzięki temu dziś ten operator jest cały i zdrowy.

Najbardziej spektakularna akcja miała miejsce 20 marca 2013 roku. W Zakładach Górniczych Rudna, na oddziale G-3,o godz. 22.10 zostało odciętych 19 górników. Po wstępnym rozpoznaniu sytuacja mogła wskazywać, że wielu tych pracowników odniesie ciężkie obrażenia, lub zginie.
Wszystkie wyrobiska, którymi można było dojść do górników, zostały zawalone. Dopiero około czwartej rano jeden z ratowników zauważył szczelinę, która mogła przechodzić przez zawalone wyrobiska. Po przejściu przez dziurę o długości kilkunastu metrów i średnicy około 50-60 cm, ratownicy zobaczyli niezniszczone wyrobiska. Kilkanaście minut później odnaleźli wszystkich zaginionych górników. Ewakuowali ich tą samą drogą.

Kiedy przekazałem informację o tym do sztabu akcji, to usłyszałem tylko okrzyk radości. To takie sytuacje zawsze mi przypominają, że należy wierzyć do końca w szczęśliwe zakończenie.

A co ze strachem?
Czy podczas akcji się boję? Tak. Tylko głupiec się nie boi. Odwaga, to nie jest brak lęku. Odwaga, to umiejętność radzenia sobie z lękiem.

Ma Pan rodzinę?
Tak.

I jak oni sobie radzą z pana pracą?
Żona już się przyzwyczaiła, wie, że telefonu z pracy można się spodziewać właściwie o każdej porze dnia i nocy. Mogę zostać wezwany bez względu na to czy są święta czy dzień wolny. Zrywam się, wsiadam w samochód i jadę do stacji ratowniczej.
Mój syn też jest teraz górnikiem, pracuje pod ziemią. Gdy dzwonią z wezwaniem, od razu mówię głośno której kopalni dotyczy akcja, żeby żona się niepotrzebnie nie denerwowała.

W ilu tych akcjach rocznie bierze pan udział?
W kilkunastu.

A gdy akcji nie ma? Co robi ratownik?
Pracuję jako ratownik zawodowo, więc przychodzę do pracy na różne zmiany, na godzinę: 6, 14 lub 22. Najwięcej dzieje się na pierwszej zmianie. Planujemy dla ratowników zadania i ćwiczenia, jakie muszą wykonać.

Ratownicy ochotnicy, którzy są na Stacji Ratownictwa, pełnią dyżur w systemie tygodniowym, czyli od poniedziałku do poniedziałku następnego tygodnia. To oznacza, że cały tydzień są w Stacji Ratownictwa w Sobinie. Podczas takiego dyżuru staramy się im zorganizować różne rodzaje ćwiczeń, ćwiczenia pożarowe, ze sprzętem pożarowym, czy ćwiczenia zawałowe.

Do tego dochodzą ćwiczenia w komorze symulującej warunki kopalniane – z wysoką temperaturą, dużą wilgotnością i gdzie może wystąpić zadymienie.

Dzień ratownika rozpoczyna się o godz. 6.30 zaprawą. Później śniadanie i ćwiczenia, które trwają do godz. 12.

Podczas ćwiczeń staramy się korygować błędy, by w trakcie prawdziwej akcji do błędów nie dochodziło. Oczywiście w czasie akcji jest adrenalina i stres, ale jeżeli ktoś powtarza coś kilkanaście czy kilkadziesiąt razy, to później wiele rzeczy robi się automatycznie.

Około 13.00 ratownicy jadą na obiad. Po południu jest czas na kolejne szkolenia: z pierwszej pomocy, z obsługi sprzętu. Jest też czas na zajęcia sportowo-rekreacyjne. Do dyspozycji jest sala gimnastyczna, siłownia, sauna.
O godzinie 22.00 ratownicy mają ciszę nocną. O 6.30 muszą znów wstać do pracy. Oczywiście jak jest akcja ratownicza, to rzuca się wszystko i jedzie pomagać.

To musi być szybka akcja…
Mamy minutę na to, żeby autobus z ratownikami wyjechał za bramę Stacji Ratownictwa. I ta minuta to wystarczająco dużo czasu, żeby dobiec do autobusu.

W autobusie trzymamy swoje ciuchy, sprzęt, który jest najbardziej uniwersalnym sprzętem do każdego rodzaju akcji. Ubieramy się podczas drogi, tak by przy dojeździe do szybu od razu zjechać na dół.

Opisywał Pan wcześniej swój początek, jak Pan chciał, a nie mógł zostać ratownikiem. Jak rozumiem droga do tego, żeby ratownikiem zostać nie jest taka łatwa.
Ta droga jest bardzo długa i ciężka. Każdego roku jest kilkadziesiąt osób chętnych do tej pracy. Przez sito rekrutacyjne przechodzi tylko kilka. Sprawdzane jest nawet to jakim kolegą w pracy jest kandydat na ratownika. Czy to jest osoba godna zaufania.

A później to pierwsze akcje weryfikują czy kandydat się nadaje. Dla wielu osób to zbyt duży stres, zbyt duże obciążenie. Inne warunki są podczas normalnej pracy pod ziemią, a inne warunki są podczas akcji ratowniczej. Często infrastruktura górnicza jest zniszczona, trzeba wejść w bardzo niebezpieczne miejsca. Ratownictwo jest dobrowolne, nikt nikogo nie może zmusić do tego, żeby był ratownikiem.

Zdarza się, że ludzie, którzy już kilka lat pracują, w pewnym momencie sami rezygnują?
Oczywiście. Z różnych przyczyn: zdrowotnych, losowych. Ratownicy przechodzą co roku badania wydolnościowe, ale również psychologiczne. To, że ktoś w jednym roku przeszedł takie badania psychologiczne nie oznacza, że przejdzie je także w kolejnym.

Rozumiem, że bycie ratownikiem to prestiż w firmie, wśród pracowników.
Ratownikami górniczymi są osoby, które na co dzień pracują w kopalni. Nie mówię teraz o nas, zawodowych ratownikach – nas jest tylko kilkunastu.

Natomiast ochotników z kopalń, którzy przychodzą na tygodniowe dyżury ratownicze, o których wspominałem, jest około 400. Zarabiają tyle samo co ich koledzy na takich samych stanowiskach, ale otrzymują też comiesięczny bonus. To raczej dodatek motywacyjny, bo ratownik wolontariusz musi przechodzić dodatkowe badania, kursy itd. Do tego zobowiązany jest do utrzymania wysokiej formy fizycznej. To konieczne, bo ratownicy wykonują też w kopalniach bardzo wiele prac profilaktycznych, w bardzo trudnych warunkach, czyli tam, gdzie jest podwyższona temperatura, praca w aparacie oddechowym.

Ludzie to jedno, ale w tej pracy ważny jest również sprzęt.
Dysponujemy najlepszym sprzętem ratowniczym na świecie. Jeździmy, co dwa lata na międzynarodowe zawody ratownicze, więc mamy porównanie.
Jeżeli w branży pojawia się coś nowego i wiemy, że jest nam to potrzebne do pracy, to KGHM jest w stanie nam taki sprzęt kupić.

Wyobraża Pan sobie, że kiedyś trzeba będzie przejść na emeryturę…, że nie będzie Pan musiał być przez cały czas pod telefonem?
Na razie o tym nie myślę. Wiem, że któregoś dnia nastąpi ten moment, w którym trzeba będzie podjąć decyzję o przejściu na emeryturę. Ratownictwo to jednak kawał życia i kawał historii, w sercu jest i będzie.

źródło: polskamiedz.wp.pl

Foto. ilustracyjne

Top